Pewnie nie będzie to odkrywcze, jeśli napiszę, że pierwszy tom Trylogii wrocławskiej dzieje się we Wrocławiu. Obecnie mieści się tu zakład rusznikarski! Ale nie o tym jest książka, no i nie mieszka tu rusznikarz, a staruszka, która by dorobić do niekoniecznie wysokiej emeryturki postanowiła wynająć pokój. Traf chce, że wprowadza się tu niejaka Dżusi Stern, uciekając od nieco despotycznej ciotki i upierdliwie idealnej siostry bibliotekarki.
Na szczęście staruszka i młodziutka trzpiotowata nieco Dżusi nie są jedynymi bohaterami tej książki. Poznajemy poukładają jak jej książki w bibliotece siostrę Eleonorę, nieco zdziwaczałą ciotkę Eleonorę, antykwariusza Ramzesa, zegarmistrza Gerda Falka, z którym przez całą trylogię wiązałam nadzieję na ciekawy romansik. Kreacja bohaterów to jeden z dwóch najmocniejszych aspektów trylogii. Nikt tu nie jest ani jednoznacznie dobry, ani jednoznacznie zły. Każdy chyba ma jakąś krew na rękach, a jeśli nie krew, to chociaż nieczyste sumienie.
Ale co tak napędza tę książkę? Świetnie i dowcipnie pokazany świat bohaterów, ich zmiana pod wpływem dziwnych wydarzeń, spotkania z innymi. To klej, który spaja tą dość nieoczywistą fabułę. Bo choć mamy tu trupy, nie nazwałabym jej kryminałem, choć mamy wątki paranormalne, nie jest to czysta fantastyka, choć są potwory z bajek i legend, nie jest to fantasy, wreszcie choć mamy tu trochę historii, ale nie jest to powieść historyczna. To raczej fantastyczna obyczajówka z wszystkimi wymienionymi wcześniej elementami, spięta humorem rodem z pratchettowskich opowieści o Świecie Dysku. Bywało, że parsknęłam ze śmiechu przy jakimś opisie, zwłaszcza poczynań Dżusi. A tak, bo humor wyższych lotów to też mocna strona tej książki.
Obyczajówki nudzą, mówili. Ba, ja sama tak mówię! I nie powiem, w połowie trochę nawet wzdychałam, bo akcji nie ma tu za wiele na początku. W pewnym momencie jednak złapałam się, że niedosypiam, bo czytam, że zastanawia mnie po kiego licha autorka tego gościa z psem ciągle wprowadza w kluczowe sceny. Albo babcię Bimbową z jej
„Pamiętam! Ja pamiętam!”
Taka idealna przeszkadzajka by, och, by zakończyć książkę tak, że gdyby nie późna noc, kiedy doczytałam ostatni rozdział, to byłyby owacje na stojąco. Co jak co – ja też utonęłam!
Więcej na : https://konfabula.pl/cykl-wroclawski-marty-kisiel-ton-nomen-omen-placz/
Autor: Monika Kilijańska - Konfabula.pl Data: 31.03.2020